grzech

„Bóg stworzył noce, co się zbroją snami,
I stworzył kształty luster,
żeby człowiek wiedział,
Że jest tylko odbiciem i marnością,
Dlatego sny i lustra niepokoją…”

___Jorge Luis Borges

Przypadek, który nie istnieje stał się jej ocaleniem.
Już umierała. Może nie dosłownie, bo wyniki badań, które co jakiś czas odnawiała, były coraz lepsze. Ale ona miała pewność, że umiera. Nadrabiała, jak to zwykle się popularnie mówi, miną i organizowaniem swojego życia wokół wielu codziennych czynności, które mają to do siebie, że skutecznie zabijają czas. Trwała tak sobie, jak potrafiła; od książki do książki, od spaceru do spaceru od śniadania do śniadania, którego czasem nie zapomniała zjeść.

Lubiłem ją bezcieleśnie. Czasami bezcieleśnie jej pragnąłem. Ale nigdy nie odważyłem się inaczej – byłem pewien, że wtedy czar pryśnie.
Nie zwierzała się, ale gdy tylko się spotykaliśmy, prowadziliśmy nienaganny dialog, który zaczynał się od wymiany zdań o pogodzie, a potem następowało milczenie. Czasem je przerywałem, prosząc:
– No mów, mów, wyrzuć to z siebie, nie bój się, jestem blisko, nawet jesli nie z Tobą.
A Ona wtedy uśmiechała się beztrosko (ach, te jej uśmiechy, opanowała je do perfekcji) i zdziwiona tak bardzo, jak tylko potrafi się dziwić mała dziewczynka, pytała:
– Co mam mówić, czego Ty ode mnie oczekujesz? Przecież jestem tak banalna, że aż typowa, nic się nie dzieje, jestem nigdzie i wszędzie, zawsze i nigdy. Kiedyś byłam bardziej, tak mi się przynajmniej wydawało, a teraz jestem mniej. Teraz tylko trwam, nie wierząc i nie oczekując.
– W co nie wierzysz i na co nie czekasz? – dopytywałem dociekliwie.
– Och, jaki Ty jesteś konkretny, taki akuratny – oburzała się tak na niby.
– Musze być konkretny – tłumaczyłem – życie mnie tego nauczyło, nie mogę fruwać tam gdzie zwątpienie. Co by się stało z moją firmą gdybym zaczął poddawać się nastrojom?
– Ja też się nie poddaję – próbowała się bronić – przecież widzisz, że jestem samorządna, niezależna i samoswoja. Pieniądze zarabiam, a nie dziedziczę, kawy nie słodzę, małymi radościami się nie karmię.
– Nie rozumiem tych skojarzeń – powiedziałem zniechęcony.
– No, wiesz, ludzie dzielą się inteligentnych i tych, co słodzą, na tych, co dziedziczą i zarabiają, na tych, co wybieraja zawsze proste drogi do celu, bo myślą, że tylko one są prawe, co giną tragicznie i tych, którzy wolą ochujeć, na tych…
– na tych, co na gówno mówią kupa i na tych, co oddają mocz zamiast najzwyczajniej sikać – wpadłem powoli w jej ton.
– Brawo – powiedziała – widzę, że nareszcie kapujesz.
– A Ty do której kategorii należysz? – zapytałem.
– A ja wolę skakać po górach, omijając pagórki – powiedziała, rezygnując z żartobliwego tonu.
– Jakie góry? jakie pagórki? – pytałem, nie czekając na odpowiedź – a może ty najzwyczajniej potrzebujesz faceta?
– A co to jest „faceta”? – uśmiechnęła się przez łzy.

————————————————————

Wysiadłem z pociągu i w ciągu kilku minut znalazłem się na Rynku Starego Miasta. Był upał. Przymknąłem oczy i zobaczyłem jej twarz, uśmiechniętą, łagodną. Z uszu wyrastały bratki, żółte i fiołkowe, takie same, jakie podlewałem na jej grobie tej wiosny. Zamazałem ten obraz, potrząsając głową.
– Tylko nie umarli – pomyślałem – jestem wśród żywych – powtórzyłem sobie. Wtedy zobaczyłem ją, wchodzącą w środku nocy i ustawiającą buteleczki z lekarstwami tak samo pieczołowicie, jak klatkę ze swoim zwierzakiem.
– Przy życiu najbardziej trzyma mnie myśl, że mogę w każdej chwili odejść. Tabletek mam dostatecznie dużo – powiedziała.
Był upał.
– A teraz odpocznij, naprawdę to jest konieczne – odezwała się do mnie.
– Najlepiej idź do małego, bardzo starego koscioła. Od Rynku w prawo, w wąską uliczkę- powiedziała a ja po chwili byłem tam, gdzie mi kazała. Siedziałem w ciszy.
– Opowiedz – poprosiłem – opowiedz wszystko, obiecałaś przecież tak samo, jak ja obiecałem, gdybym odszedł pierwszy. Opowiedz wszystko po kolei, tylko Tobie mogę uwierzyć.
– Uspokój się. Uspokój sie teraz, kiedy już wiesz, o co w życiu chodzi, kiedy wiesz, że o nic – powiedziała.
Zamknąłem oczy i poddałem się opowieści spokojnej, opanowanej.
– Wszystko nie tak jak planowałam, nie tak, jak sobie wyobraziłam. Sen był długi i niespokojny. Tym którzy pozostali, pozwolił jednak uwierzyć, że odeszłam na zawsze. Jedyna moja radość w tamtych chwilach wynikała z poddania się czemuś większemu niż to, co znałam. Śmierć jest być może największym, ale nie ostatecznym doświadczeniem. To, co po nim następuje, jest koszmarem, jakiego nawet Hieronimus nie uwiecznił, Chyba żeby…
– Tak?
– Chyba żeby ktoś zapamiętał sobie uwagi Juana Rudolfa o tym, co trzeba zrobić w tej ostatniej przed odejściem chwili… Trzeba zapłakać, koniecznie zapłakać, aby umożliwić duszy wyjście z ciała, zanim ono zostanie zamknięte w drewnianej skrzynce i zakopane w ziemi. Trzeba wypluć duszę…
– To właśnie zdążyłam zrobić. I stało się… Widzisz, jestem spokojna. A może obojętna. W śmierci zrodziła się ta obojętność. Nic mnie nie obchodzą mali ludzie, ani małe sprawy, które nie potrafiły stać się częścią spraw wielkich. Teraz patrzę na ziemię bez żalu, bez współczucia. Naprawdę – ludzie nie potrafią bez lęku ani kochać, ani nienawidzić. Ty najlepiej wiesz, jak rożni są ci o ciasnych umysłach, którzy bliźnim odmawiają prawa do inności. Czy czegoś mi brakuje? Tak, brakuje. Twojej obecności, która była piękniejsza niż śmierć. Dlatego mówię, przyzywam, napominam.
– Widzę synu, że grzech nie jest ci obcy.
Zadrżałem gwałtownie.
Nie było jej, Wytarłem spocone, mimo kościelnego chłodu, czoło.
Nie było jej.
Tylko zapach ciągle trwał i powietrze lekko drżało od jej głosu.
– Czym zgrzeszyłeś, synu?
Dosłyszałem raz jeszcze głos zakonnika.
– Bezczelnym przywiązaniem do życia, proszę pana.
– – – – –

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on Pinterest