Sonata Kreutzerowska [1889 r] – fragmenty

„A ja powiadam wam, że każdy, kto patrzy na niewiastę i pożądaj jej, popełnił już w sercu swym cudzołóstwo” – Mateusz V,28

 

Było to wczesna wiosną. Jechaliśmy drugi dzień. Do wagonu wchodzili i wychodzili pasażerowie jadący niezbyt daleko, ale trzy osoby jechały tak samo jak ja od stacji początkowej: nieładna i niemłoda pani, jej towarzysz adwokat i trzymający się na uboczu niewysoki jegomość o gwałtownych ruchach, jeszcze nie stary o niezwykle błyszczących oczach. Jegomość ów przez cały czas podroży starannie unikał kontaktów i znajomości z pasażerami. […]

Wywiązała się dyskusja.
– Ludzie nie rozumieją, najważniejszej rzeczy – powiedziała pani. – tego, że małżeństwo bez miłości nie jest małżeństwem, że tylko miłość uświęca małżeństwo.
Subiekt słuchał i uśmiechał się, chcąc zapamiętać na własny użytek jak najwięcej z uczonych rozmów. W polowie przemówienia pani rozległ się za mną dźwięk jakiś, ni to śmiech urywany ni to łkanie;obejrzawszy się zobaczyliśmy mego sąsiada, samotnego pana o błyszczących oczach.
– Jakaż to miłość, miłość… miłość… uwięca małżeństwo? – spytał zacinając się.
Widząc wzburzenie rozmówcy, pani postarała się odpowiedzieć mu jak najłagodniej i najbardziej rzeczowo.
– Prawdziwa miłość… Jeżeli jest taka między mężczyzną a kobietą, wówczas możliwe jest małżeństwo – klarowała.
– Dobrze, ale co należy rozumieć przez miłość prawdziwą?
– Każdy wie, co to jest miłość – odparła pani.
– A ja nie wiem – odrzekł pan – Trzeba określić jak pani to rozumie…
-Jak? Ależ to proste – powiedziała. – Miłość to wyłączna skłonność jednego lub jednej spośród wszystkich innych.
– Skłonność na jaki czas? Na miesiąc? Na dwa dni, na pół godziny?-spytał siwy pan i roześmiał się.
– Za pozwoleniem, pan widocznie ma na myśli coś innego.
– Alez właśnie to.
– Pani powiada – wtrącił adwokat – ze małżeństwo powinno wypływać po pierwsze z przywiązania, z miłości, jeśli pan woli, i że tylko wtedy gdy to uczucie istnieje, małżeństwo jest, że tak powiem, świętością. Następnie, że każde małżeństwo, u którego podstaw nie leży naturalne przywiązanie – milość, jak pan woli – nie ma w sobie nic zobowiązującego moralnie.
– Ależ ja mówię o tym właśnie, o wyłącznej skłonności do kogos innego lub jednej spośród wszystkich innych, pytam tylko : na jak długo?
– Na długo, niekiedy na całe życie – powiedziała pani wzruszając ramionami.
– Alez tak bywa tylko w powieściach, w życiu nigdy. W życiu taka skłonność do kogoś trwa lata, co jest rzadkością, częściej miesiące, a zwykle tygodnie, dni, godziny. Tak, wiem, państwo mówicie o tym, co jest uważane za stan faktyczny, a ja mówię o tym, co jest naprawdę. To, co wy nazywacie miłością, każdy mężczyzna czuje do ładnej kobiety.
– Alez to okropne, co pan mówi… Ale zdarza się przecież między ludźmi uczucie, które nazywa się miłością i które dane jest ludziom nie na miesiąc, lecz na całe życie?
– Nie, nie zdarza się.
_ Ale przecież zdarza się wzajemność – rzekł adwokat.
– Nie zdarza się – odparł tamten – tak samo jak nie zdarza się, żeby dwa naznaczone ziarnka w worku ułożyły się właśnie oboek siebie. Poza tym nie tylko to jest nieprawdopodobne., wchodzi tu w grę jeszcze przesyt. Kochać całe życie jedną lub jednego – to to samo, co powedzieć, że jedna świeca będzie się paliła przez całe życie – mówił, chciwie się zaciągając.
– Ale pan ciągle mówi o miłości cielesnej. Czyżby pan nie wierzył w miłość opartą na wspólnocie idaełów, na pokrewieństwie duchowym? – spytała pani.
– Pokrewieństwo duchowe! Wspólnota ideałów! Ale w takim razie, za przeproszeniem, po co sypiać ze sobą? Bo ta wspólnota ideałów sprawia, że ludzie idą razem do łóżka – dodał, zaśmiawszy się nerwowo.
– Za pozwoleniem – powiedział adwokat – fakty przeczą temu, co pan mówi. Widzimy, że małżeństwa istnieją, ze cała ludzkość, lub jej większość, wstępuje w związek małżeński i wiele osób uczciwie spędza życie w tym związku.
Siwy pan znowu sie roześniał.
– Raz pan mówi, ze małżeństwo opiera się na miłości, a kiedy wyrazam wątpliwość co do istnienia miłości innej niż zmysłowa, pan dowodzi istnienia miłości tym, że istnieją małżeństwa. Alez małżeństwo w naszych czasach to oszustwo!
[…]
Gdy otworzyłem oczy i spojrzałen na niego, nagle zwrócił się do mnie stanowczo i z irytacją:
– Pan, jak widzę, mnie poznał?
– Nie, nie nie mam przyjemności.
– Przyjemność wątpliwa. Jestem Pozdnyszew, ten sam któremu przydarzył się krytyczny epizod,ten mianowicie, że zabiłem żonę. Może Panu przykro siedzieć ze mną wiedząc kim jestem?
-Ach nie, skądże znowu.
Nalał mi herbaty.
– Oni mówią… I wciąz kłamią… – odezwał sie o chwili.
– Co pan ma na mysli?
– Wciąż to samo: tę ich miłość i to, czym ona jest. Nie jest pan śpiący? To może opowiem panu, jak ta właśnie miłość doprowadziła mnie do tego, co sie stało.
– Zgoda, jeżeli panu nie będzie ciężko.
– Nie, milczenie jest cięższe.

[…]

– A przecież to właśnie jest najobrzydliwsze – zawołał- Przecież rozpusta nie tkwi w czymś fizycznym, przecież żadne fzyczne wyuzdanie nie jest rozpustą: rozpusta, prawdziwa rozpusta, polega właśnie na odrzuceniu zobowiązań moralnych wobec kobiety, z którą zaczynamy cieleśnie obcować. A ja właśnie to odrzucenie pocztywałem sobie za zasługę.[…] ale rzecz w tym, że to okropne!
– Co jest okropne? – spytałem.
– Ta odchłań błędów, w jakiej żyjemy, jeśli chodzi o kobiety i nasz stosunek do nich. Odkąd przydarzył mi sie ten epizod otworzyły mi sie oczy i wszystko zrozumiałem i wszystko ujrzałem w innym świetle. Wszystko na opak…

[…]

– Zdumiewające, jak zupełne bywa złudzenie, że piękno jest dobrem. Ładna kobieta mówi głupstwa, my słuchamy i nie dostrzegamy głupoty, lecz mądrość. Mówi i robi rzeczy obrzydliwe, a my widzimy w nich coś miłego. A kiedy nie mówi ani głupstw, ani rzeczy obrzydliwych, a jest przy tym ładna, wówczas nabieramy przekonania, że jest niezwykle madra i moralna.

[…]

– Tak żenią się wszyscy, tak i ja się ożeniłem, i zaczął się zachwalany miodowy miesiąc. Toć sama nazwa jaka plugawa! – syknął ze złością […] – Uważam, że trzeba koniecznie mówić o tym prawdę. Jest to krępujące, zawstydzające, wstrętne, żałosne a przede wszystkim nudne, bezgranicznie nudne! […] Małżonkowie muszą wyrobić w sobie ten nałóg, żeby dawał im rozkosz.
– Jak to nałóg? – wtrąciłem.- Wszak pan mówi o najbardziej naturalnej ludzkiej skłonności.
– Naturalnej? – powtórzył. – Naturalnej? Nie, powiem panu, że przeciwnie, doszedłem do przekonania, ze jest to wcale nie … naturalne. Tak, wcale nie… naturalne. Spytaj pan dziecię, spytaj nie zepsutej dziewczyny. Naturalną rzeczą jest jedzenie. Jemy z radością, ochotą, przyjemnością, nie wstydząc się, ale tamto jest i obmierzłe, i zawstydzające i bolesne. Tamto nie jest naturalne! I dziewczyna nie zepsuta, przekonałem się o tym, zawsze tego nienawidzi.
– Jak to! – zawołałem. -Jakżeby inaczej przetrwał rodzaj ludzki?!
– No pewnie, tylko o to się martwicie, by nie zginął rodzaj ludzki! – powiedział ze złośliwą ironią – Wolno głosić wstrzymywanie się od rodzenia dzieci w imię tego, żeby mieć więcej przyjemności. Ale piśnij słówko, żeby sie powstrzymywać od rodzenia dzieci w imie moralności – rety, jaki zaraz krzyk się podniesie!
– A jednak – odezwałem się – gdyby wszyscy uznali to za swój obowiązek, rodzaj ludzki przestałby istnieć.
Odpowiedział nie od razu.
– Powiadasz pan, jak bez tego miałby przetrwać rodzaj ludzki? A po co ma trwać rodzaj ludzki? […] A po co żyć? Jeżeli nie ma żadnego celu, jeżeli życie jest nam dane dla życia – nie ma po co żyć. A jeżeli tak jest – mają rację różni Schopenhauerowie i Hartmannowie, a nawet buddyści. Jeżeli natomiast życia ma jakiś cel, wówczas jest jasne, że życie powinno ustać, gdy cel ten zostanie osiągnięty. To przecież logiczne. Zauważ pan: jeżeli celem ludzkości jest szczęście, dobro, miłość, co pan woli; to cóż przeszkadza w osiągnięciu tego celu? Przeszkadzają żądze. Z żądz najsilniejszą , najzłośliwszą i najuporczywszą jest miłość płciowa, cielesna, więc jeżeli nikną żądze i ostatnia, najsilniejsza z nich, miłość cielesna, to proroctwo się spełni, ludzie się zjednoczą, zespolą, cel ludzkości będzie osiągnięty i nie będzie miała ona po co żyć. Ale póki ludzkość żyje, ma przed sobą ideał, i rozumie się, że nie jest to ideał królików czy świń, żeby się jak najbardziej rozmnożyć. [..] Przypuśćmy, że Bóg stworzyłby ludzi dla osiągnięcia pewnego celu, i stworzyłby ich albo jako śmiertelników bez żądzy płciowej, albo jako istoty wieczne. Gdyby byłi smiertelni, ale bez żądzy płciowej co by się wówczas tało? To, że pożyli by sobie i nie osiągnąwszy celu umarliby, Bóg zaś dla osiągnięcia celu musiałby stwarzać nowych ludzi. Gdby natomiast byli wieczni, to przypuśćmy (chociaż tym samym ludziom trudniej, niż nowym pokoleniom naprawiać błędy i zbliżyć się do doskonałości), przypuśćmy, że po wielu tysiącach lat osiągnęliby cel, ale do czego byliby wtedy potrzebni? Co z nimi począć? Właśnie tak, jak jest, jest najlepiej… Ale moze pan jest ewolucjonistą? I w takim wypadku wyjdzie na to samo. Najwyższa raza zwierząt – ludzka – żeby przetrwać w walce z innymi zwierzętami, musi się zespolić jak rój pszczół, a nie płodzic bez końca; musi jak pszczoły hodować osobniki bezpłciowe, to jest musi znowu dążyć do wstrzemięźliwości, a nie do rozpalania chuci, ku czemu dąży cały układ naszego życia. Rodzaj ludzki wygaśnie? A czyż ktokolwiek, bez względu na światopogląd może w to wątpić?Przecież to jest tak niewątpliwe, jak śmierć. Przecież podług wszystkich nauk kościelnych nadejdzie koniec świata, a podlug wszystkich teorii naukowych też jest to nieuniknione. Cóż więc dziwnego, że z nauki moralnej wynika to samo?

[…]

– Wspomniał pan o dzieciach przed chwilą. Co za niestworzone bzdury wygaduje się na temat dzieci. Dzieci to błogosławieństwo boże, dzieci to radość. Ale przecież wszystko to kłamstwo. Dzieci to męka i nic więcej. Spytaj pan większość matek, a powiedzą panu, że z obawy, że dzieci ich mogą chorować i umrzeć, nie chcą w ogóle mieć dzieci. […] Jasne,że nie jest to miłość, lecz egoizm. Kobiety maja pociąg do dzieci, zwierzęcą potrzebę karmienia ich, pieszczenia, bronienia – ale nie mają tego, co mają zwierzęta – braku wyobraźni i rozsądku. Kura nie boi się tego, co może stać się z jej kurczęciem, nie zna wszystkich chorób. Toteż dzieci dla niej, kury, nie są męczarnią. Robi dla swoich kurcząt to, co jest dla niej naturalne, dzieci są dla niej radością. A gdy kurcze zaczyna chorować, jej zabiegi są ściśle określone: grzeje je, karmi. Zdechnie kurcze – kura nie zastanawia się czemu umarło, dokąd odeszło, pogdacze, przestanie i żyje jak przedtem. Ale z naszymi nieszczęsnymi kobietami i z moją żoną było inaczej.[…] Przecież gdyby była zupełnym zwiarzęciem, toby sie tak nie męczyła, a gdyby była zupełnym człowiekiem, miałaby wiarę w Boga i mówiłaby jak mówią wierzące wieśniaczki: „Bóg dał, Bóg wziął”.

[…]

– I dlatego muzyka działa niekiedy tak strasznie, tak okropnie. W Chinach muzyka jest sprawą państwową. I tak własnie powinno być. Czy można pozwolić, zeby każdy kto chce, hipnotyzował innego, a potem robił z nim co chce? A ten straszny środek jest w byle jakich rękach. Weźmy choćby tę Kreutzerowską sonatę Beethovena – pierwsze presto. Czy można grać w salonie wśród dekoltowanych pań to presto? Zagrać, potem poklaskać, a później jeść lody i rozmawiać o najświeższej plotce? Takie rzeczy mozna grać tylko w pewnych ważnych, szczególnych okolicznościach i wtedy tylko kiedy trzeba dokonać pewnych ważnych czynów. Zagrać i zrobić to, do czego nastroiła ta muzyka…

___”Sonata Kreutzerowska” – Lew Tołstoj 1889rstars2

Share on FacebookTweet about this on TwitterPin on Pinterest